piątek, 18 listopada 2011

Jak zostać królem


Czasem zapominamy, że przywódcy, monarchowie, bohaterzy to też zwykli ludzie. Z bardzo przyziemnymi słabościami, kompleksami i lękami. Tom Hooper przypomina nam o tym w zabawnym i błyskotliwym stylu.

Akcja obrazu rozgrywa się przed II wojną światową. Nadciągają trudne chwile, tymczasem na tronie Anglii zasiada Edward VIII, dla którego królowanie to bankiety i przede wszystkim nadskakiwanie dwukrotnej rozwódce, Wallis Simpson. Kiedy w atmosferze skandalu abdykuje, berło przejmuje książę Albert, który nigdy nie myślał, iż zostanie królem. Nie tylko nie jest gotowy, by objąć władze nad krajem, wie też, że w wypełnianie monarszych obowiązków znacznie utrudni mu poważna wada wymowy. Poznaje jednak pewnego ekscentrycznego Australijczyka, który pomaga mu nie tylko poprawić dykcję.

"Jak zostać królem" to film o pokonywaniu trudności i stawaniu się lepszym. To także piękna opowieść o przyjaźni i wierze w drugiego człowieka. Niewątpliwym atutem dzieła są fantastyczne kreacje aktorskie. Nikt w kinie nie przeklinał jeszcze z takim wyrafinowaniem i klasą, jak Colin Firth. Z kolei Geoffrey Rush urzeka równie dziwną, co intrygującą mieszanką impertynencji i pokory. Nie sposób też nie docenić stanowczej, ale i pełnej miłości Heleny Bonham Carter.
 
Wspaniały jest jednak także klimat obrazu z zachwycającymi dekoracjami i kostiumami. Hooper przenosi nas w pełne elegancji i niepokoju lata 30. Epokę przedtelewizyjną, kiedy następca tronu mógł bezkarnie i beztrosko spacerować po parku. Przypomina również o niezwykłym, absolutnie magicznym wynalazku, jakim było radio, dzięki któremu sam król mógł pojawić się w każdym dom.
"Jak zostać królem" wydaje się dziełem kompletnym. Pięknie przedstawia nie tak odległą historię, jednak z bardzo nietypowej perspektywy. Hooper mówi o rzeczach ważnych, pokazuje mozolną, obciążoną licznymi przeciwnościami, wewnętrzną walkę bohatera, równocześnie pozwala sobie na dużą frywolność, zmieniając potencjalny dramat w wesołą, acz niebanalną opowieść. Wreszcie jest to po prostu ciepły, wzruszający i podnoszący na duchu film.

Zapowiadając projekcję podczas festiwalu Plus Camerimage, współproducent "Jak zostać królem" Gareth Unwin, żartował, że film był sporym wyzwaniem dla operatora. Danny Cohen musiał się nagimnastykować, żeby scenariusz (skąd inąd wzorcowy), oparty w dużej mierze na rozmowach dwóch mężczyzn zamkniętych w jednym pokoju, zrealizować w sposób przyjemny nie tylko dla ucha. Doceniając staranność kompozycji, dbałość o dobór kolorów i detali, osobiście największą zasługę przyznałabym jednak aktorom. Colin Firth, Geoffrey Rush i Helena Bonham Carter tchnęli w historyczne postaci tyle życia, że wystarczyłoby go i dla ich realnych potomków. Talent i mistrzowskie opanowanie rzemiosła przez wspomnianą trójkę to firma równie solidna co schemat wykorzystany w fabule. I tak samo skuteczna.




1 komentarz: