Siedem grzechów głównych - pycha, chciwość,
zazdrość, gniew, nieczystość, łakomstwo i lenistwo to jeden z
podstawowych kanonów chrześcijaństwa. Grzechy te w języku angielskim
określa się jako "deadly", ponieważ są zaczątkiem innych grzechów -
prowadzą do zła, śmierci duszy i wiecznego potępienia. A jak twierdzi
Biblia: każde zło winno być ukarane - i będzie, na Sądzie Ostatecznym.
Jeśli jednak ktoś w świecie doczesnym zechce przejąć boskie wymierzanie
sprawiedliwości w swoje ręce, nie może uniknąć tego, że sam wstąpi na
ścieżkę zła, co pokazuje nam film Davida Finchera - "Siedem".
Na
początku "Siedem" zdaje się być po prostu filmem z kryminalną zagadką.
Mamy więc dwóch gliniarzy: pierwszy to William Somerset (grany przez
Morgana Freemana) - stary i doświadczony, ale i zmęczony. Czuje, że
zobojętniał na zło, że widział za dużo, jednak przy tym jest dumny z
tego, że nigdy nie musiał użyć broni, uważa to za resztkę
człowieczeństwa, którą udało mu się w sobie ocalić. Drugi to David Mills
zagrany bardzo dobrze przez Brada Pitta. Mills to idealista pragnący
naprawić świat. Jest jeszcze świeży, zanim pomyśli wyciąga broń. Bohater
Freemana dostaje - razem z nową sprawą - zadanie wprowadzenia w tajniki
pracy detektywa swojego młodszego kolegi. To ciekawe, ale rodząca się
między nimi więź - z początku niezbyt zadowolony Somerset odkrywa, że
Mills i jego żona (Gwyneth Paltrow) mogą mu zastąpić upragnioną rodzinę -
w pewnym momencie staje się głównym motorem filmu. Nie raz już mieliśmy
filmy o partnerach, ale w pamięci zostawały tylko komedie w stylu
"Zabójczej Broni" z Gibsonem. Ten film jest diametralnie inny. Tutaj
młodszy glina musi szybko dojrzeć, a starszy zebrać w sobie ostatnie
siły na rozwiązanie nowej sprawy. I wraz z jej pojawieniem się, film
zaczyna przekształcać się najpierw w mroczny thriller, żeby w końcu
przybrać postać psychologicznego dreszczowca...
Detektywi
otrzymują sprawę serii dziwnych morderstw. Charakteryzuje je wyjątkowe
okrucieństwo i brutalność, a każda zbrodnia jest swoistą karą za jeden z
kolejnych grzechów głównych - na przykład grzech łakomstwa zostaje
ukarany przejedzeniem... na śmierć. Jak się okazuje psychopatycznym
mordercą jest John Doe (w tej roli diaboliczny, a przy tym skromny Kevin
Spacey). Człowiek ten jako ziemski sędzia, a zarazem kat na usługach
"boskiej sprawiedliwości", jest w tym filmie tak naprawdę mało istotny.
Fincher zrobił wszystko, by szaleniec do końca nie wydawał nam się zbyt
ważny, a jego twarz oglądamy dopiero w ostatnich 20 minutach filmu. Doe
jest anonimowym mieszkańcem wielkiej aglomeracji, który na własną rękę
wymierza, w swoim mniemaniu, sprawiedliwość. To jest jego życiowa misja,
jego jedyny cel. Reżyser jednak skupia się na czymś innym - na
podkreśleniu mrocznej strony tej historii. Nie da się ukryć, że klimat
jest podstawowym fundamentem filmu. Gdy patrzymy na skąpane w wiecznym
deszczu miasto, brudne i ciemne zaułki, zagracone i ponure mieszkania, w
których roi się od karaluchów, aż trudno uwierzyć, że to Los Angeles -
Miasto Aniołów. Trudno wyjść z podziwu, że z miasta, które słynie z palm
i kremowych rezydencji z czerwoną dachówką, reżyser potrafił zrobić tak
niepokojące miejsce.
Pisząc o atmosferze filmu należy wspomnieć
poprzedni film Finchera - Obcy 3. Trzecia część mrocznego thrillera
sci-fi ogólnie mówiąc się nie spodobała. zarówno krytyce, jak i
większości widzom. Mimo to film był mroczny, niepokojący i
przytłaczający, a to dzięki scenografii, odpowiedniej grze światła i
ruchom kamery. Fincherowi udało się podobny klimat zbudować w "Siedem",
już z mniejszym powodzeniem, ale nadal na wyśmienitym poziomie.
Wszyscy
zgodnie przyznają, że film nie jest odpowiedni dla ludzi o słabych
nerwach. Ktokolwiek do niego zasiądzie musi być pewien, że bez względu
na wszystko będzie umiał sobie wmówić, że: "To tylko film". Z pewnością
jest to tylko film, ale mocny jak diabli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz