środa, 16 listopada 2011

Siedem

Siedem grzechów głównych - pycha, chciwość, zazdrość, gniew, nieczystość, łakomstwo i lenistwo to jeden z podstawowych kanonów chrześcijaństwa. Grzechy te w języku angielskim określa się jako "deadly", ponieważ są zaczątkiem innych grzechów - prowadzą do zła, śmierci duszy i wiecznego potępienia. A jak twierdzi Biblia: każde zło winno być ukarane - i będzie, na Sądzie Ostatecznym. Jeśli jednak ktoś w świecie doczesnym zechce przejąć boskie wymierzanie sprawiedliwości w swoje ręce, nie może uniknąć tego, że sam wstąpi na ścieżkę zła, co pokazuje nam film Davida Finchera - "Siedem".


 


Na początku "Siedem" zdaje się być po prostu filmem z kryminalną zagadką. Mamy więc dwóch gliniarzy: pierwszy to William Somerset (grany przez Morgana Freemana) - stary i doświadczony, ale i zmęczony. Czuje, że zobojętniał na zło, że widział za dużo, jednak przy tym jest dumny z tego, że nigdy nie musiał użyć broni, uważa to za resztkę człowieczeństwa, którą udało mu się w sobie ocalić. Drugi to David Mills zagrany bardzo dobrze przez Brada Pitta. Mills to idealista pragnący naprawić świat. Jest jeszcze świeży, zanim pomyśli wyciąga broń. Bohater Freemana dostaje - razem z nową sprawą - zadanie wprowadzenia w tajniki pracy detektywa swojego młodszego kolegi. To ciekawe, ale rodząca się między nimi więź - z początku niezbyt zadowolony Somerset odkrywa, że Mills i jego żona (Gwyneth Paltrow) mogą mu zastąpić upragnioną rodzinę - w pewnym momencie staje się głównym motorem filmu. Nie raz już mieliśmy filmy o partnerach, ale w pamięci zostawały tylko komedie w stylu "Zabójczej Broni" z Gibsonem. Ten film jest diametralnie inny. Tutaj młodszy glina musi szybko dojrzeć, a starszy zebrać w sobie ostatnie siły na rozwiązanie nowej sprawy. I wraz z jej pojawieniem się, film zaczyna przekształcać się najpierw w mroczny thriller, żeby w końcu przybrać postać psychologicznego dreszczowca...

Detektywi otrzymują sprawę serii dziwnych morderstw. Charakteryzuje je wyjątkowe okrucieństwo i brutalność, a każda zbrodnia jest swoistą karą za jeden z kolejnych grzechów głównych - na przykład grzech łakomstwa zostaje ukarany przejedzeniem... na śmierć. Jak się okazuje psychopatycznym mordercą jest John Doe (w tej roli diaboliczny, a przy tym skromny Kevin Spacey). Człowiek ten jako ziemski sędzia, a zarazem kat na usługach "boskiej sprawiedliwości", jest w tym filmie tak naprawdę mało istotny. Fincher zrobił wszystko, by szaleniec do końca nie wydawał nam się zbyt ważny, a jego twarz oglądamy dopiero w ostatnich 20 minutach filmu. Doe jest anonimowym mieszkańcem wielkiej aglomeracji, który na własną rękę wymierza, w swoim mniemaniu, sprawiedliwość. To jest jego życiowa misja, jego jedyny cel. Reżyser jednak skupia się na czymś innym - na podkreśleniu mrocznej strony tej historii. Nie da się ukryć, że klimat jest podstawowym fundamentem filmu. Gdy patrzymy na skąpane w wiecznym deszczu miasto, brudne i ciemne zaułki, zagracone i ponure mieszkania, w których roi się od karaluchów, aż trudno uwierzyć, że to Los Angeles - Miasto Aniołów. Trudno wyjść z podziwu, że z miasta, które słynie z palm i kremowych rezydencji z czerwoną dachówką, reżyser potrafił zrobić tak niepokojące miejsce.

Pisząc o atmosferze filmu należy wspomnieć poprzedni film Finchera - Obcy 3. Trzecia część mrocznego thrillera sci-fi ogólnie mówiąc się nie spodobała. zarówno krytyce, jak i większości widzom. Mimo to film był mroczny, niepokojący i przytłaczający, a to dzięki scenografii, odpowiedniej grze światła i ruchom kamery. Fincherowi udało się podobny klimat zbudować w "Siedem", już z mniejszym powodzeniem, ale nadal na wyśmienitym poziomie.

Wszyscy zgodnie przyznają, że film nie jest odpowiedni dla ludzi o słabych nerwach. Ktokolwiek do niego zasiądzie musi być pewien, że bez względu na wszystko będzie umiał sobie wmówić, że: "To tylko film". Z pewnością jest to tylko film, ale mocny jak diabli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz